Rozmowy z mieszkańcami Chełmu

Uczyliśmy się jeszcze w budynku restauracji. Tam wówczas zrobiono szkołę.

Druga szkoła była za dzisiejszym przedszkolem tam, gdzie jest piekarnia u Gawina. Prowadzona w domu, prywatnie. Ja właśnie tam chodziłam tam do pierwszej i drugiej klasy. To w tym miejscu, gdzie dziś ulica Kasztanowa. Pani Korzeniakowa tam mieszkała i prowadziła dwie klasy. Dopiero potem przeniesiono nas do budynku restauracji.

 

Proszę opowiedzieć trochę o tym miejscu. O stronie architektonicznej, o obyczajowości, rzemiośle, jakie uprawiano.

Przypomina mi się taka opowieść o tacie Ziutki. Miał konia i jak wozami jeździło się na Bielany, zabierał tam rodzinę. Cały dzień Pod Dębiną się jadło, bawiło. Na polanie też było dużo zajęć. Pikniki, występy, jakieś zawody. Na tej małej polanie, nie — dużej. Tylko tam za górą, gdzie grzyby rosną. Tam, wąwozem pod Babę Jagę. Pamiętam zawody w skakaniu w worku, noszeniu jajka na łyżeczce.

Z jakiej okazji robiono te zawody?

To były niedzielne festyny, bez jakiejś szczególnej okazji.

A kto występował?

Z tego, co pamiętam z opowieści, to przyjeżdżali aktorzy z teatrów z Krakowa. Z czasem zlikwidowano zabawy na małej polanie i wszystko przeniosło się Pod Dębinę.

A jakieś takie miejsce poza tą polaną? Czy gdzieś się ludzie skupiali?

Pamiętam też potańcówki. Miałam wtedy 20 lat, to było pół wieku temu. Była sala, orkiestra. Kółko Rolnicze to organizowało. A my jako młodzi przychodziliśmy i się bawiliśmy. Czasem przychodziły chłopaki z jednostki i zwykle w końcu zaczynała się bójka. Jednostka była tam, gdzie szpital na Modrzewiowej. Orkiestra była – akordeon, perkusja i hejnaliści – cała rodzina. Najpierw ojciec hejnalista grał, potem syn, teraz wnuk. Najczęściej w karnawale były te imprezy. Życie tu tętniło. Tyle, co my się tu nachodziliśmy na balangi, to było całkiem fajnie.

A Bernaś to co? Tu był wyciąg, a wcześniej, jak się skręca do kościoła, przed wyciągiem stała restauracja „U Bernasia”. Bernaś pilnował wyciągu i się mówiło, że to u Bernasia. Zjeść można było, kawę wypić.

Co się z tym stokiem stało?

Zarósł. Zaczęli potem orać. A taka piękna była góra, myśmy się najeździli na teczkach z góry. Dzieci nasze na sankach, my na teczkach. Książki wyleciały, a ojciec zza rogu krzyczał, że co to ma być, dopiero teczka kupiona.

A jak pasaliście krowy na pastwisku?

To było duże pastwisko, tam na końcu, gdzie są działki, było pastwisko. Tam był też staw, ryby żeśmy łapały.

A to pastwisko? Bo na Bielanach było tak, że niektórzy mieszkańcy się dogadali z jednym człowiekiem i on wypasał wszystkie krowy. A tu jak było?

Maniek nam pasał. Zawsze mu coś daliśmy, jakieś jabłka, poczarowaliśmy, i nam pasał. Maniek to był mój kuzyn, to były dzieci niedorozwinięte częściowo, ale uczynne. To było rodzeństwo, trójka ich była. Mańka jesienią zatrudniano w PGRze, dyrektor Krygier go zatrudniał, i Maniek pilnował, żeby ptaki nie wydziobywały zboża. Tak popracował pięć lat i dzięki temu potem miał rentę. Hanka, jego siostra, pracowała w Podgórzu, paczkowali sodę. Też tam pracowała pięć lat. Zawsze było „dzień dobry” z końca autobusu. Trzeci był Władek. Szybko zmarł na zawał.

Z tym kuzynostwem, to chyba była zażyłość, prawda?

No znaliśmy się wszyscy, nie było tyle ludzi, co dziś. Znaliśmy się ze szkoły, z klasy, z pastwiska.

Były rozrywki, były dożynki, były imprezy. Młodzież organizowała. Kluby działały. W tym pokoju mieściła się klubokawiarnia (obecny Klub Kultury Chełm). Była prasa, były ciastka, była oranżada, kawy, sąsiadka tu sprzedawała. Pani Poniedziałkowa to była dyrygentka na zabawach, wodzirejka. Ludzie się znali z Kościoła. Każdy się znał z gospodarstwa.

A czymś się charakteryzowała uprawa rolna? W Przegorzałach dużo było pól z żonkilami.

U nas raczej żyto, owies, ziemniaki. To, co było potrzebne do zjedzenia i dla zwierząt. Były Kółka Rolnicze to były maszyny, sprzęt, pomagali, to się uprawiało to pole. Dopiero później, jak Kółko upadło, to ludzie przestali w polach robić. W końcu przyszedł etap sprzedaży pól, miasto zaczęło podupadać. To była słaba gleba, czwarta, piąta, szósta klasa. Teraz tam chcą zrobić park, bezdomni będą robić, co będą chcieli. Jakiś facet tam domki plastikowe stawia, śmieci, brudu jest pełno. Buty powyrzucane, butelki.

Kiedy upadło Kółko Rolnicze?

Nie upadło, ono żyje. Tylko u nas już go nie ma. Tu była filia, cała dyrekcja gdzieś w Wielkiej Wsi. Nasze Kółko skończyło się jakoś 30-40 lat temu. Nikt już potem niczego więcej nie uprawiał. Jeden kierowca został, jeden ciągnik, koni nie było. Młodzi nie chcieli roli, bo z pracy mieli pieniądze, a z pola to trzeba było jechać do miasta i sprzedać.

A Koło Gospodyń Wiejskich?

Nie było u nas.

A wspominała Pani o doświadczalni, co to było?

Zakład Doświadczalny. Należał do Uniwersytetu Rolniczego. To były gospodarstwa eksperymentalne. W Bielanach mieli owczarnie, tu robili coś na polach.

A parafia? Gdzie państwo do kościoła się udawali?

Wola Justowska. Albo na Salwator. W 1938 r. pierwszy człowiek został u nas w Olszanicy pochowany na cmentarzu, ale śluby, pogrzeby, wszystko było na Salwatorze i tam się do kościoła chodziło. Po wojnie tu, gdzie Higiena, zrobiono kaplicę. W tym dużym budynku był wcześniej jakiś magazyn. Ja szłam tam do Komunii. To chyba było w 1960 r. – A ja w 1958 r. szłam do komunii i też już byłam w tym kościele. W 1954 r. też tu były komunie, więc kaplica musiała powstać krótko po 1950 roku.

– Moja Zośka u komunii była na Salwatorze.

A jaka architektura tu przeważała?

Półdrewniane, półmurowane to tutaj było. Przerabiane. Było też trochę drewnianych domów.

A jak pamiętacie panie czasy wojny, okupacji?

Zapisała mi się w pamięci leżanka w ogrodzie. Przyszli Niemcy i ludzie leżeli. W Chełmie Niemcy nikogo nie zabili, ale bardziej zbili. Jak przyjechali Rosjanie, to splądrowali wszystko, pozabierali. Szubienicę zrobili. Mikołaj Poniedziałek był tam sołtysem. Tam Rosjanie lali i wieszali.

A leżanka to w tym znaczeniu, że brali z domu wszystkich?

U nas w Olszanicy leżeli cały dzień koło kościoła. Dzieci osobno, mężczyźni osobno i kobiety osobno. Mieszkała w szkole Volksdeutshka i ona załatwiała, żeby nie zabijali, że ona tu mieszka, że tu jest dobry naród, że tu wszyscy są uczynni. I puścili wszystkich pod wieczór. Ją potem zastrzelili.

Na Woli znaleźli drukarnię i też zastrzelili wszystkich. U nas były rewizje.

Proszę więcej powiedzieć o tej kobiecie, Volksdeutsce.

Ona tu mieszkała, Niemcy przychodzili, wyciągali z niej informacje, ona donosiła, bo jej przynosili picie i jedzenie. Mieszkała w szkole. I mówiła na każdego. Tego zamknęli, tego zamknęli, ale nikogo nie zabili. Potem i tak przyszli w nocy, zapukali i ją zastrzelili.

– Tu kapowała, tych trochę broniła. Dużo ludzi uratowała. Ci, co leżeli, nie wiedzieli, czy wrócą, czy nie wrócą. To było okropne. Wcześniej, we wrześniu, gdy zaczęła się wojna, mężczyźni próbowali uciekać stąd. Mężczyźni, a czasem całe rodziny – konie, wozy, na nich cały dobytek – pierzyny, wszystko, czasem nawet krowa. Mówiło się, że Niemcy idą i mordują mężczyzn, że języki ucinają. Więc mężczyźni z tych okolic zaczęli uciekać w kierunku wschodnim, w kierunku Rosji. I doszli do miejsca, w którym spotkali się z uciekającymi przed Rosjanami. Więc wrócili do domu. No, kto wrócił, ten wrócił, niektórzy wrócili. Tatuś poszedł, zabrali go. Mama nie poszła. Mówiła, że nigdzie nie pójdzie z dziećmi.

Na ile bezpiecznie się czuli tutaj ludzie w czasie wojny? W Przegorzałach są takie wspomnienia, że udało się im z Niemcami jakoś…

Potem, z tymi Żydami, było, no… Polacy dawali Żydów, żeby się tu ukrywali. Potem ich wywozili. Wywieźli pod skałę i kazali dalej iść, a oni wracali i się śmiali. Byli dobrzy Polacy i źli. Wisiały afisze, nawołujące, żeby Żydów przywozić do Niemców. I niektórzy Polacy brali swoich Żydów. Ci nie wiedzieli, po co jadą. Gospodarze wracali sami, a Żydów zamykali w Oświęcimiu albo rozstrzelali. A gospodarze to się śmiali. Poumierali i też niczego nie dokonali.

A te osoby, które pomagały Żydom?

To ja już nie pamiętam, jak oni się nazywali. Tu, jak ten sklep, ten dom, co stoi prawie na ulicy, to i tam zaraz obok, tam u krawca. Krawiec ich zawoził. Były trzy furmanki z Żydami z Olszanicy. To było tak jednorazowo. Bo oni się mieli stawić tego i tego dnia. Był taki nakaz. A oni tu mieszkali, im nikt nie przeszkadzał, nie pokazywali się. Ludzie się bali, to ich wywieźli.

– U nas w Chełmie też był Żyd, ale nie wiem (nic o nim).

A ta karczma jak funkcjonowała?

Sprzedawali wszystko, sklep był.

Lokalni mieszkańcy tam coś dostarczali?

Tylko chodzili tam coś kupić. Albo na kredyt. Na zeszyt.

Szewc był u nas lokalnie. Zegarmistrz. U nas Twardowski pantofle wyrabiał. A tak, to rolnicze było. Pola, kury, gęsi. Schodziły się kobiety po domach i przy pierzu pracowały. Raz do roku się kwiatki kupowało, nie było pieniędzy.

A jakieś rzemiosło plastyczne, jakiś rzeźbiarz?

Też nic nie słyszałam. Sami rolnicy tu byli. Tylko ziemniaki, marchew, kapusta, mleko. Z mlekiem chodziło się do miasta, niosąc je na plecach, żeby sprzedać. Ojciec pracował przez pół roku, w lecie, jako murarz. W zimie nie pracował, trzeba było tyle pracować, żeby mu starczyło na resztę roku. W zimie murarz nie pracował. To, co zarobił, musiało starczyć na cały rok. Wszystko trzeba było płacić, nie było lekko.

A do Krakowa chodziło się na piechotę?

Spod szkoły jeździł autobus. Ale za wojny to tato szedł. Wychodził na pianie koguta. Jak kogut się pomylił, to taka wychodził wcześniej. Wcześniej, przed autobusem, chodził tramwaj do Cichego. Dopiero potem nam dali jakiś autobus. Jak przyjechał, to dobrze, a jak nie przyjechał, to trzeba było lecieć na nogach.

W Przegorzałach były ciężarówki przerobione na autobusy.

U nas były normalne autobusy. Ewentualnie furmanki albo chodzenie pieszo. Tu nie było asfaltu, tylko drogi.

W Przegorzałach mieszkańcy opowiadali też o kobietach, które nosiły całe bańki z mlekiem na plecach.

Tu tak samo. Z Morawicy kobiety szły, żeby dojść do pociągu do Mydnik. Ale z bańkami to wszystko chodziło raczej na plac na Czarnowieś, żeby tam sprzedać mleko. Po drodze były specjalne postoje ze specjalnymi miejscami, żeby sobie te bańki na czymś poopierać, i szło się dalej. To było ciężkie życie.