Przed „Niebową i złotkiem” byt Salwator (prawie) – wspomnienia Ludwika Spissa o pani Migdałowej
Ze wzruszeniem czyta się w 26. numerze „Salwatora i Świata” wspomnienie znanym wszystkim w Krakowie sklepie pana Migdała na Placu Szczepańskim. Chwaląc Redakcję, że swoje zainteresowania nie zamyka w wąskim kręgu Salwatora, ktoś jednak może wyrazić zdziwienie, co ma Plac Szczepański do Salwatora. Chciałbym więc dodać kilka osobistych wspomnień, które wykażą, że powiązania są całkiem bliskie, a to za przyczyną Babci, czyli pani Migdałowej.
Zanim została panią Migdałową (było to w czasie okupacji niemieckiej, a pan Migdał był wtedy wdowcem) mieszkała i pracowała jako nauczycielka w Rącznej (to jeszcze daleko od Salwatora), a całe tygodnie przy różnych okazjach (święta, wakacje) spędzała w naszym domu w Przegorzałach (a to już prawie Salwator). Były to dla mnie, kilkuletniego chłopca, wspaniałe chwile, z mnóstwem bajek i zabaw, a jej pracowitość, chęć działania I pomysłowość sprawiały, że nawet w tych trudnych czasach na Święta Bożego Narodzenia były wszystkie tradycyjne potrawy, a atmosfera tych dni już nigdy potem nie różniła się tak bardzo od dnia powszedniego.
Tu także, w Przegorzałach kojarzono małżeństwo przyszłej pani Migdałowej i także w Przegorzałach, w tak zwanym „dworze” (budynku należącym obecnie do Akademii Rolniczej) odbyło się wesele. Było to pierwsze wesele, jakie widziałem i pamiętam jeszcze stroje ludowe (chyba ludzi z Rącznej), muzykę i przyśpiewki. Rzecz jasna, ku mojemu żalowi, z tym weselem skończyły się dla mnie niemal aktorsko odgrywane bajki i jakaś taka specjalna atmosfera niezwykle intensywnych przygotowań świątecznych. Już po wojnie, gdy mogłem samodzielnie poruszać się po mieście, zaczęły się za to odwiedziny w sklepie na Placu Szczepańskim, gdzie naprawdę można było kupić wszystko.
We wspomnieniu jest jeszcze mowa o blaszanych bańkach, które kobiety zakładały na plecy przy pomocy prześcieradła. To były specjalne bardzo mocne lniane białe płótna, w których nosiło się na plecach wiele litrów mleka i innych artykułów spożywczych ze wsi do miasta. Tak to codziennie wiele kobiet wiejskich z ogromnym obciążeniem na plecach pokonywało wielokilometrowe trasy z podmiejskich wsi, aby zarobić trochę pieniędzy, dostarczając miastu świeżych produktów nabiałowych. Wyruszały od siebie z odległych wsi w bardzo wczesnych godzinach rannych i w zimowej porze jeszcze przed świtem przechodziły przez Przegorzały i właśnie przez Salwator. Autobusów wtedy nie było i pamiętam majaczące w porannym mroku i mgle te liczne postacie z białymi tobołami na piecach pieszo przemierzające trasę przeważnie parami lub trójkami. Niektóre podsypiały na siedząco, w wozie na żelaznych obręczach ciągniętym po wyboistej i błotnistej drodze przez równie sennego konika. Wiele z tych kobiet niewątpliwie właśnie w sklepie u pani Migdałowej znajdowało potrzebny na wsi towar, ale może przede wszystkim chwilę odpoczynku i dobre słowo.
Tamte czasy odchodzą w niepamięć i niestety nie ma już sklepu, który był ich świadkiem. Dobrze, że „Salwator i Świat” zamieścił taki artykuł, który na jednostkowym przykładzie dał dużo historycznej prawdy, a przy tym przywołał inne wspomnienia, związane z tym specjalnym miejscem, jakim jest Salwator.