Rozmowa z mieszkańcami Przegorzał

Jeśli mówimy o ludziach Przegorzał, to czy rodziny Husarskich i Burtanów jakoś się łączą w jeden wątek?

To się jakoś tam łączy.

A pracownicy instytucji na zamku? Czy też tworzyli jedno środowisko z mieszkańcami? Może pamięta pani panią Jurecką? Czy była jakaś zażyłość między pracownikami a mieszkańcami?

Najłatwiej integrowały się dzieci. Goniły tu, po tej skale. Ja pracowałam w administracji w Instytucie, potem na uczelni, i takich ludzi, jak tu w instytucie spotkałam, to rzadko się miało szczęście poznawać. To byli ludzie z Uniwersytetu Lwowskiego, Wileńskiego.

Mieliście tu też namiastkę ZOO. Podobno Ignacy Mościcki osobiście przyjechał w 1929 r., żeby je otworzyć. Było to duże wydarzenie. Pierwszy taki zwierzyniec był na Wawelu, trzymano tam lamparty. A od nazwiska jednego z pomysłodawców powstała nazwa polany – to był Wincenty Wober.

A wie pani gdzie jest Baba Jaga? Też miejsce rekreacji. Jak się jedzie do lasu od strony Woli Justowskiej, tak jak się zaczyna las. Ktoś to podpalił. Teraz tam jest duży parking.

Był własnością księcia Marcelego Czartoryskiego, a później przekazano go w 1917 r. Kasie Oszczędności Miasta Krakowa i teraz jest nawet taka ulica. Później uchwałą Rady Miasta zrobiono leśną darowiznę na rzecz mieszkańców, żeby stworzyć z tego taki punkt rekreacyjny, takie płuca Krakowa.

A tu mam historię kopca Józefa Piłsudskiego. To interesujące zdjęcia.

Ja mogłam mieć wtedy z 5 lat, tak jak tu stanęłam do zdjęcia z rodzicami. To miał być kopiec Niepodległości. W czasie okupacji Niemcy chcieli te dwa kopce zlikwidować. …a gdzie była Aleja Wiązowa? Bo ja nie kojarzę.

Wiązowa mogła być tam, gdzie wiązy rosły, na odcinku koło kościoła. Tam były takie stare drzewa.

Pamiętam. Bałam się tam chodzić, bo tam straszyło! Dzieci się bały tych wiązów. Potem, jak to zaczęło usychać, to aż człowiekowi było żal.

Te wiązy praktycznie zamarły, jednocześnie to, co odbija z nasion, to są takie krzewy. Ja mam zdjęcia tych podrostów wiązowych, które niestety usychają.

Trzeba by wyeliminować te grzyby, strzępki tego grzyba przenoszą korniki i one żerują w gałęziach i one tam nabierają siły, a jednocześnie wprowadzają do przewodu te grzyby. To przenika do całego drzewa, rozwija się, na tyle ten żer w koronach osłabia drzewo. Gdyby to w jakimś sensie nas interesowało, to jest taki przewodnik pierwszy Krakowski Ogród Zoologiczny ze zdjęciami i całą historią. Skotnicki to jest autor tych opracowań, niezależnie od tego, że dyrektoruje to jednocześnie pisze. Z wykształcenia jest to biolog. Od lat tu dyrektoruje, już jest po wieku emerytalnym, ale prezydent miasta nie bardzo chce się z nim rozstać i dlatego przedłużają mu angaż. Tak jak wspominałem, jest takie opracowanie Zwierzynieckich terenów, lasu Wolskiego i otoczenia. Stąd opisane te okresy, dość interesujące, bo trudno aż tak sięgać pamięcią.

 Czytałam też, że kiedyś, w latach 20. były tu wyciągi narciarskie.

Tu szybko topniał śnieg i nie było gdzie zjeżdżać, tylko po tych polach, które teraz już zarosły drzewami. Od strony Woli Justowskiej było coś takiego, niedaleko kopca.

A panieńskie skały, bielańskie skałki, czy o takich ścisłych rezerwatach przyrody moglibyście państwo coś opowiedzieć?

To są rezerwaty. Te bielańskie – o tyle interesujące, że w okresie poprzednich lat skały były odsłonięte, bo nie było niczym zarośnięte. Kozy chodziły po tych skałach, co dawało możliwość rozwoju roślinności naskalnej i owadów.

Chodzi też o roślinność alpejską, która tutaj była i jest. Był okres, kiedy tych martwych drzew pojawiło się bardzo dużo i trzeba było je usunąć, żeby odsłonić skały. W tej chwili to już się stopniowo pokrywa, zawsze tam się coś czepi gruntu i rośnie i zasłania typową roślinność. To samo można obserwować w Ojcowie. Między innymi jako czynnik antropogeny posłużyły kozy. Taka wszędzie wejdzie i wszystko wygryzie, nawet starą miotłę. Kozy były tu popularne. Dla biednych ludzi to była możliwość pozyskania koziego mleka. Koza niewiele miejsca zajmowała gdzieś w kącie. Nie musiała być kolczykowana, nie potrzebuje wiele przestrzeni, a daje mleko bardzo zdrowe i tłuste.

Doszukałam się też informacji, że w okolicy wytyczono aż 40 km ścieżek spacerowych. Kto je wytyczał? Pan Ludwik mówił, że tam spacerował, też, że jogging uprawiał za dawnych lat.

W dużej mierze zarządy musiały akceptować te ścieżki, którymi ludzie i tak uczęszczali. To było niejako pod dyktando. Jakoś to trzeba było zagospodarować, coś wyrównać. Ludzie przed wojną przyjeżdżali też do lasu Wolskiego. Tam była przystań, ale kawałek pod Srebrną Górą należy już do Bielan, i tam też jest restauracja. W tym miejscu jest stary poaustriacki bunkier i tam był taki pan, który go zagospodarował na bar. Miał tam piwo, i dużo wody. Potem jeździł z wózkiem i lody sprzedawał.

Czy pamiętacie państwo, że z lodziarzem chodził niewidomy chłopiec?

Pamiętam, że chodziła z nim żona. Ale nie widziałam nigdy tego chłopca. Jak lodziarz jechał, to zawsze go było słychać i zawsze się go widziało. Miał też jakieś zakąski. Tam właśnie dojeżdżał statek. Ludzie wysiadali i wychodzili tam, gdzie się to kamedułów wychodziło. Niedaleko, jak się człowiek trochę cofnął, były domy mieszkalne, i taka bita droga. A dalej piękna polana, Lea. Tam dojeżdżał autobus. A jak był odpust na Bielanach, to na Lei robiło się tłoczno.

W czasach, gdy  ten odpust był jeszcze bardzo tradycyjny, nie jeździły tam autobusy, a tylko konne zaprzęgi. Na tych brykach ludzie siedzieli, albo i stali, i tak się przemieszczali z Salwatora na Bielany. Zjeżdżano na Zielone Świątki, teren odpustowy był na polanie Pod Dębiną, tam, gdzie były takie duże, rzadko rosnące dęby, i gdzie można było te kramy różne rozstawić.

Jak byliśmy dziećmi, to zawsze trzeba było iść na odpust na Bielany. Zaraz po wojnie chodziłam tam z dziadkami, zawsze rozkładaliśmy koc. Babcia lubiła odwiedzać to miejsce, bo miała tam znajome kobiety. Wiele z nich zresztą w inne dni chodziło z towarem na plecach do miasta, a chłopcy się śmiali, że panie ze spadochronami chodzą. Trochę pamiętam z tych czasów, a trochę z opowieści. Jak córka wyszła za mąż i urodziła dziecko, to pojechaliśmy z wnuczką w wózku do Mnikowa. Tam jest grota, w grocie Matka Boska, i tam zawsze w maju okoliczni mieszkańcy odprawiali majówki. Zatrzymaliśmy się na takiej łączce nad strumieniem. Dosiadła się do nas kobieta, która opowiadała, jak z innymi chodziły do miasta z mlekiem: ruszały o 2 w nocy, boso. Przed klasztorem sióstr Norbertanek, gdzie są schody, były skały. I te kobieciny tam schodziły i myły sobie nogi, zakładały jakieś tam buty. Ona mówiła, że tak przyjemnie było włożyć nogi do tej wody. Zapytałam, no dobrze, ale czy nie miał kto ich podwieźć, przecież ludzie mieli wozy, a wtedy ona opowiedziała, że rzeczywiście, po jakimś czasie ludzie tutaj podzielili się sąsiedzko, i wozili na zmianę. Raz na jakiś czas któryś mężczyzna woził kobiety do miasta.

Ja wciąż pamiętam, jak ja rano chodziłem do szkoły w gęstej mgle, z której wynurzały się takie osoby z białymi tobołami, idące do Krakowa.

Tak ze trzy razy w tygodniu one chodziły z tym ciężarem.

To były lata 40. Ta droga była oczywiście błotnista, dziurawa.

Jeszcze taki obrazek pamiętam, że stałyśmy na ganku, a tu jedzie chłopina. Koń człapie, człapie, a on je. W jednej ręce ma chleb, taką pajdę jasnego chleba, a w drugiej ciemnego. I tak zagryza jeden drugim. I mama mówi: patrzcie, chłopak chleb zagryza chlebem, a wy grymasicie. Człowiek to pamięta. Potem jeszcze chleb był na kartki, i trzeba było daleko po niego iść, a chleb był taki, że go się jeść nie dało. Pamiętam jak mama chorowała i sama musiałam iść po ten chleb. Deszcz padał, miałam parasol. I taki wielki pies wyskoczył, pędził do mnie. Tam nikogo nie było po drodze, dopiero pod piekarnią się spotykało ludzi z okolic. Spuściłam pas na tego psa, skulił się i uciekł. Tak to pamiętam.

W którym roku skończyły się te wyprawy pań z tobołami, to ciężko powiedzieć. Potem, jak autobusy zaczęły jeździć, to nie dało się wejść, cały zapełniony był tobołami.

Pamiętam jak moja bratowa wsiadła w autobus, bo już miała dość tego chodzenia, a tu przed restauracją coś się zapaliło w samochodzie, autobus zaczął się palić. A ona dostała jakiejś histerii i potem opowiadała, że jakiś facet ją złapał za rękę i dał jej w papę z jednej i drugiej strony to dopiero oprzytomniała. Ja też jak jechałam tym autobusem, ale to już było zimą, i za pętlą na Bielanach też się autobus zapalił.

Może już to opowiadałem, ale te pierwsze autobusy, to były przerobione ciężarówki. Wsiadało się na Salwatorze, tam, gdzie teraz jest pętla tramwajowa. Po lewej stronie był duży plac. Ten, który sprzedawał bilety, upychał ludzi w autobusie i mówił, jak kto ma się ustawić, żeby wszyscy byli upchnięci. Za autobusem szedł zawsze wielki tuman kurzu. Na przystanku cały kurz wpadał do autobusu i ciężko było oddychać.

Kiedyś jakiś znajomy ojca, dyrektor, pytał, czym tu oddychamy. Obiecał, że coś wykombinuje, żeby się tak nie kurzyło. I wstajemy jednego dnia na święta i coś już było czuć. Patrzymy, że na połowie tego odcinka rozlana jest ropa, żeby nie kurzyło. No i nie kurzyło, ale za to mieliśmy smród.

Na Bielanach był jeden człowiek, który wypasał wszystkim krowy. Tylko wołał, żeby mu donieśli kiełbasy i wódki. Inni wtedy mogli pracować spokojnie w polu, a dopiero wieczorem odbierali swoją krowę. Ludzie też się organizowali po swojemu. Pamiętacie państwo kogoś takiego?

Tu na przykład był Włodek Walerowski, który pasł krowy z tego rejonu.

Ja tego nie słyszałam, bo u nas nie było krów. W jednym domu była krowa, potem było tam za dużo dzieci i nie było na nią miejsca. Naprzeciwko naszego domu też była jedna krowa, u mojej babci była krowa.

Potem pani Marchewkowa siedziała z krowami na pastwisku. To była taka staruszka.

Chciałam też zapytać o przedszkole, zorganizowane w wodociągach. I o to, jak wcześniej ludzie organizowali sobie opiekę nad dziećmi.

Przedszkole było na pewno jeszcze przed wojną. Dzieci tam miały przedstawienia, przebrania. Pamiętam, że w klasztorze za okupacji było przedstawienie na Boże Narodzenie. Ja byłam aniołem, ale nie miałam skrzydeł, to poszłam się zapytać w przedszkolu, czy mają i mieli faktycznie.

A tu w Przegorzałach coś takiego funkcjonowało, że gromadziły się dzieci pod opieką dorosłego?

Zbierały się w szkole. Gdzie robiono dla nich przedstawienia, też za okupacji. Występowaliśmy nawet razem.

Pamięta pani Jasię?

Pewnie, że pamiętam. Ona była taka utalentowana. Mój brat najmłodszy z nią kozy pasł. Ale to już parę lat temu zmarła. A jej mąż, Dudek, na każdy pogrzeb tu przyjeżdża, jak ktoś z Przegorzały umrze. Jasia miała starsze siostry Irenę i Zuzannę. Jasia była moją rówieśnicą. Nie wiem, co potem robiła, czym się zajmowała. Mężem i dziećmi chyba. Bo ten mąż był kierownikiem sklepu, gdzie było wszystko do urządzenia domu. Wiem, bo u niego kupowałam kaloryfer.

On po prostu potrafił to zdobyć, bo to był okres, że niczego nie było.

Fajnie wtedy było, tak inaczej. Teraz to każdy w domu siedzi, ale jak może być inaczej, jak ktoś rano do pracy jedzie, a wieczorem wraca. Ale nawet stare babcie siedzą w domu.

A w pierwszym domu od placu zabaw, w stronę Księcia Józefa, odbywały się majówki, a przez jakiś czas równolegle odbywały się też majówki przy Kasztanie. To było takie przyjemne, bo ja tam jako dziecko chodziłem do Kasztanu, i z daleka było słychać, jak śpiewają przy tym domku. Miłe to było.

Pamiętam raz, co było za okupacji. Śpiewamy i nagle słyszymy, że wojsko maszeruje. Wojsko niemieckie, bo po niemiecku śpiewali. Myśmy miały stracha, ale śpiewałyśmy dzielnie pod tym drzewem. Zresztą to było ogrodzone, na posesji Bodajów. Było nas tam dosyć dużo. Oni się zbliżają, śpiewają, my śpiewamy tu, a oni tam. Przestali śpiewać i dwóch przyszło do nas tam, ale nic, śpiewaliśmy dalej. Postali chwilę i poszli. Posłuchali sobie.

A co u Bodajów zrobili z pięknym wyposażeniem tego sklepu! To były takie stare kasy, szuflady, worki z cukrem, który się nakładało taką łopatką. Co oni z tym zrobili, to były zabytki. Jak można było pozwolić na takie zniszczenia!?

Czy u Bodajów była jakaś kapliczka?

Była. Taka Matka Boska w kapliczce, ale małej. Taka sama, też mała, była na zakręcie, na drzewie.